W tegorocznej edycji XIII Przeglądu Twórczości Patriotycznej Młodzieży Województwa Małopolskiego, który poświęcony był osobie Tadeusza Kościuszki, w związku z 200. rocznicą jego śmierci, jury nagrodziło czworo uczniów naszego gimnazjum:
Marcin Kramarz z kl. 3a zdobył 1. miejsce w Konkursie Literackim
Wiktoria Nurkowska z kl. 1d zdobyła 1. miejsce w Konkursie Fotograficznym
Ewelina Markowska z kl. 3e zdobyła 2. miejsce, a Aleksandra Chrąściel z kl. 3e - wyróżnienie w Konkursie Plastycznym
12 czerwca br. nagrodzeni uczniowie wzięli udział w gali finałowej w Centrum Młodzieży im. dr. H. Jordana w Krakowie, gdzie odebrali nagrody.
SERDECZNIE GRATULUJEMY!
Zapraszamy do przeczytania opowiadania autorstwa Marcina Kramarza z kl. 3a.
Z pamiętnika Jakuba Czarwińskiego, pocztowego 4. Pułku Koronnego Przedniej Straży sił Rzeczypospolitej
No i zaczęło się . Niespodziewanie. I głośno. Usłyszałem krzyki, jednak nie były to odgłosy walki… Szybko zapiąłem koszulę, podniosłem szablę i pobiegłem co tchu do pułkownika Byszewskiego. Rozkaz był jasny, Moskale są już nieopodal Racławic i czym prędzej musimy zająć pozycje na lewej flance.
W porównaniu do innych czwarty pułk miał masę czasu na przygotowania. Czasu na wagę złota… Najpierw koń i rynsztunek. Szybko, ale dokładnie. Widziałem żołnierzy, którzy wyruszali na wroga odziani jedynie w białą koszulę lub płaszcz. W szybkim tempie założyłem fioletowo-biały mundur i czapkę z orłem mojego 4. Pułku Koronnego Przedniej Straży. Ustawiłem się w trzecim szeregu formacji i oczekiwałem na sygnał trąbki.
W końcu! Dostaliśmy sygnał i ruszyliśmy w zwartej, kilkudziesięcioosobowej formacji na wyznaczoną przez Kościuszkę pozycję. Droga pełnym galopem zajęła nam jakieś dwadzieścia minut. Po dotarciu na miejsce zsiedliśmy z koni, rozłożyliśmy kozły hiszpańskie i rozpoczęliśmy kopać lekkie umocnienia. Byłem zaskoczony tego rodzaju strategią, gdyż myślałem, że to my będziemy stroną atakującą… Chciałem zapytać o to pułkownika, ale przeszkodził mi posłaniec z rozkazami od samego generała Tadeusza Kościuszki. Mieliśmy na razie czekać. Więc czekaliśmy, ale niepokój cały czas rósł w naszych sercach.
W oddali słyszeliśmy wybuchy, wystrzały z muszkietów i krzyki. W pewnym momencie wystrzały ucichły, ale krzyki nie. To były okrzyki zwycięstwa. Jednak czyjego? Na odgłos nadjeżdżającego konia dobyliśmy szabli, na szczęście okazało się, że jeździec jest nasz. To był towarzysz Leopold Arszolewski, który niósł wieści o przebiegu bitwy. Ku chwale Rzeczypospolitej armia polska wygrała potyczkę, rozbijając oddział Moskali. Jednak chłopi się do czegoś przydali! Pozostało nam tylko złożyć i zakopać umocnienia. Po dwóch godzinach, gdy prawie skończyliśmy, nadjechał zwiad niosący koszmarne wieści.
–Pułkowniku! – krzyknął przerażony chorąży.
– O co chodzi? – odpowiedział lekko zdenerwowany pułkownik Byszewski.
– Pułkowniku! Moskale wrócili!
– Jak to?! – zapytał przerażony wachmistrz Okulicki.
– Przegrupowali resztę sił i kierują się na nas!
Naszym zadaniem była osłona obozu z flanki na wypadek ataku wrogiej kawalerii, jednak skoro bitwa została wygrana, to prawdopodobnie większość przeniesiono na przednie linie ataku, zostawiając obóz bez żadnej obrony.
– Czarik, Piotr, weźcie najlepsze konie i powiadomcie sztab, my ich zatrzymamy! – krzyknął pułkownik i dodał – Wachmistrz do mnie!
– Na rozkaz panie pułkowniku! – odparł wachmistrz.
– Weź połowę pułku i ruszaj na szpicę, tymczasem ja z resztą ludzi przygotuję obronę.
Zrobiło się gorąco. Wchodziłem w skład oddziału Okulickiego, więc moje szanse na przeżycie malały z każdą chwilą. Jednak dla żołnierza to obowiązek wobec ojczyzny jest na pierwszym miejscu.
– Naprzód! – krzyknął wachmistrz.
Nasza formacja ruszyła w kierunku wroga. W sercach wielu z nas kryła się chęć ucieczki i tęsknota za spokojnym życiem. Ale wyczekiwanie na wywózki, co to za życie? Wkrótce dało się słyszeć rytmiczny marsz wojsk rosyjskich. Kolumna zatrzymała się, a wachmistrz wysłał zwiad. Nie czekaliśmy długo na ich powrót. Okazało się, że zieloni zrezygnowali z ataku na prawą flankę i od razu ruszyli na obóz. I tu popełnili błąd!
– Żołnierze Rzeczypospolitej! Stoimy na granicy śmierci i chwały! Nie pokażemy skruchy i słabości. Hej! Komu ojczyzna miła, na Moskali! Wyciąć ich w pień! – krzyknął wachmistrz, dając sygnał do ataku.
W pełnym galopie wyszliśmy z lasu. Przerażony wróg dostrzegł nas za późno, tam, gdzie nie spodziewał się ataku. Zaskoczenie sprawiło, że zanim Moskale ustawili pierwszy szereg, nasi lansjerzy weszli jak w masło. Ja sam walczyłem w drugiej linii. Panika, popłoch, zamieszanie. Stanąłem oko w oko z jednym z nich. Pewnym pchnięciem próbował mnie zrzucić z konia, jednak odepchnąłem jego zardzewiały bagnet szablą, po czym zadałem cios. Wróg upadł na ziemię.
Grupy Moskali w popłochu porzucali broń i rzucali się do ucieczki w stronę lasu. Sygnał z trąby oznaczał zwycięstwo naszego 4. Pułku nad liczniejszymi siłami piechoty wroga. Z gardeł wydobył się okrzyk triumfu. W takich chwilach każdemu rosną skrzydła! Jedni klepali się po ramionach, drudzy popijali z manierki, kilku naszych zsiadło z koni i zaczęło oglądać rosyjskie trupy w poszukiwaniu złota czy innych kosztowności.
Jednak radość nie trwała zbyt długo. Przerwała ją salwa z zielonej artylerii. Nasi w odwrocie na linię Byszewskiego! Sztandar w błocie! Chorąży podnosi go, jednak zaraz pada ugodzony szablą...
Po dotarciu do linii obrony puściliśmy konie wolno i dobyliśmy nabitych muszkietów. Nie minęło wiele czasu, gdy usłyszeliśmy pierwsze okrzyki Moskali. Z każdą chwilą byli coraz bliżej naszej pozycji. Już są. Widać ich żelazne bagnety połyskujące w brzezinie. Tyle ich, że nie jestem w stanie zliczyć. Pułkownik podnosi szablę:
– Na moją komendę!
Wszyscy żołnierze wycelowali w stronę liczebniejszych Moskali.
– Pal!
Pierwszy szereg strzela i pochyla się, drugi podchodzi za pierwszy i tak samo oddaje salwę. Wróg pada trupem na ziemię, ale nadchodzą następni, ustawiają szereg po czym oddają salwę w naszą stronę. Jak to się dzieje, że jeszcze żyję? Czuję na piersi ryngraf z Matką Bożą, ona mnie ochroni. Wyjmujemy szable i czekamy, aż podejdą. Wróg, krzycząc, daje nam jasny sygnał, że podchodzi to szturmu.
Zieloni podbiegają z naostrzonymi bagnetami skierowanymi w naszą stronę, mijają pierwsze kopce i kozły, zaczyna się walka. Dwóch podbiegło do mnie, więc dobyłem szabli. Jeden zawzięty Moskal skrzyżował ze mną bagnet, gdy drugi przebił mi swoim nogę. Osunąłem się na ziemię, jednak się nie poddałem. Po chwili, gdy zacząłem odczuwać zmęczenie, jeden z nich wytrącił mi szablę i szykował się do końcowego pchnięcia. Może to ma być już koniec? „Matko Boża, ratuj!” – wyrwało mi się z piersi. I pomoc przybyła natychmiast. Z flanki zjawił się na pomoc pan Julian Ursyn Niemcewicz z drugim pułkiem straży przedniej.
Opierając się o szablę, usiadłem i zacząłem opatrywać nogę. Z mojego miejsca nie mogłem usłyszeć, o czym rozmawiają pułkownik i pan Niemcewicz. Podszedłem bliżej z nadzieją, że dowiem się czegoś ciekawego. Nagle jeden z leżących Moskali podniósł się, ściskając bagnet w pobielałych palcach. Miałem dość czasu na reakcję. Odepchnąłem pana Niemcewicza, sam zajmując jego miejsce i przyjąłem uderzenie. Osłabłem. Osuwając się na ziemię, widziałem jak przez mgłę moich towarzyszy broni, z którymi razem od Austrii po Rosję, z Rosji do Polski…